czwartek, 15 września 2011

"Ostatni taki Amerykanin" - Elizabeth Gilbert.


Tłumaczenie: Marta Jabłońska-Majchrzak
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
  Stron: 392

Zanim przejdę do recenzji książki, chciałabym usprawiedliwić swoje milczenie. Wszystkiemu winny jest Europejski Kongres Kultury, podczas którego byłam wolontariuszką. Myślałam, że uda mi się napisać przed wyjazdem do Wrocławia, ale rola koordynatora wolontariuszy tak mnie pochłonęła, że doba była niestety za krótka. Liczyłam, że może we Wrocławiu znajdę chwilkę, ale praca na miejscu była jeszcze bardziej wyczerpująca i wymagająca niż ta przed wyjazdem. Zaraz po powrocie trafiłam na swoje własne urodziny, więc dopiero teraz mogę na spokojnie przysiąść, opisać wrażenia po przeczytaniu tej zupełnie niezwykłej historii i poodwiedzać Wasze blogi. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście/łyście o mnie tak kompletnie...

* * *

Uwielbiam takie książki. Uwielbiam prawdziwe historie, których ciąg dalszy mogę znaleźć w Internecie. Uwielbiam to, że ostatnia strona wcale nie oznacza pożegnania z bohaterem. Jestem bardzo wyczulona na fałsz, dlatego książki i filmy oparte na faktach trafiają do mnie mocniej, głębiej, a emocje po nich zostają na długo. Ostatni taki Amerykanin Elizabeth Gilbert to właśnie ten przypadek...

Nie czytałam bestsellerów Gilbert w rodzaju Jedz, módl się i kochaj czy I że Cię nie opuszczę. Nawet nieszczególnie miałam pojęcie, o czym te książki opowiadały. Zapamiętałam jedynie tyle, że w filmowej adaptacji grała Julia Roberts, dlatego pomyślałam, że Gilbert to pewnie taka "babska" autorka, pisząca romantyczne historie. Jakże miłe przeżyłam zaskoczenie!

Ostatni taki Amerykanin to właściwie biografia urwana w połowie. Biografia Eustace'a Conway'a - wyjątkowego człowieka, który od wielu, wielu lat wiedzie życie w zgodzie z naturą. Autorka poznała Eustace'a dzięki jego młodszemu bratu. Przeprowadziła wiele rozmów z ludźmi ważnymi w życiu głównego bohatera tej opowieści oraz z nim samym. Ta książka to również miejsce rozważań na temat pogranicza, utopii oraz dzisiejszego konsumpcyjnego, materialistycznego podejścia do życia.

"Zanim skończył siedem lat, Eustace Conway tak celnie rzucał nożem, że mógł przyszpilić nim pręgowca amerykańskiego do pnia drzewa. Nim skończył dziesięć, z odległości pięćdziesięciu stóp strzałą wypuszczoną z łuku trafiał biegnącą wiewiórkę. Kiedy skończył dwanaście, wybrał się do lasu, gołymi rękoma wybudował sobie szałas i przeżył tam tydzień, odżywiając się tym, co było wokół. Kiedy skończył siedemnaście lat, wyprowadził się ostatecznie z domu rodzinnego i ruszył w góry, gdzie zamieszkał w skonstruowanym przez siebie tipi, rozpalał ogień, pocierając o siebie dwa patyki, kąpał się w lodowatych strumieniach i ubierał w skóry zwierząt, które upolował i zjadł."

Eustace Conway już od małego różnił się od swych rówieśników. Interesowała go przyroda, kultury pierwotne, nabywanie umiejętności, które dziś wydają się niepotrzebne, bo przecież wystarczy pójść do sklepu lub wykonać jeden telefon. Eustace uczył się prawdziwego przetrwania, żeby w końcu w wieku siedemnastu lat opuścić dom, zostawiając ukochaną matkę, ojca despotę (który uważał Małego Eustace'a za porażkę swojego życia), trójkę młodszego rodzeństwa i zacząć żyć "po swojemu".

Ostatni taki Amerykanin to historia o utopii. Eustace był idealistą, który obrał sobie za cel nawrócenie Amerykanów na właściwą ścieżkę. Stworzył w Appalachach "Żółwią Wyspę", w której prowadził obozy letnie dla dzieci i program dla praktykantów. Uczono tam ciężkiej pracy, pokory, pierwotnych umiejętności. Eustace'owi wydawało się, że ocali swój kraj, jeśli tylko pokaże jego mieszkańcom, jak można żyć. W zgodzie z naturą. Rozbudowując wyspę, jednocześnie jeździł po szkołach i dawał wykłady o życiu w lesie, a także podejmował kolejne wyzwania, stawiając sobie coraz to wyższą poprzeczką (chciał iść wciąż naprzód, naprzód...) - przeszedł pieszo Szlak Appalachów (około dwa tysiące mil), przejechał na koniach w poprzek Ameryki...

Początkowo zachwycałam się Eustace'em bezkrytycznie, ale w pewnym momencie zaczął się odsłaniać człowiek bardzo samotny, który nie potrafi nawiązać kontaktu z ludźmi, bo jest dla nich zbyt wymagający. Człowiek, który umie kochać jak mało kto, ale nie jest w stanie zatrzymać przy sobie ukochanej kobiety (tych kobiet było w jego życiu całkiem sporo). Człowiek właściwie despotyczny, w którym wciąż siedzi mały chłopiec marzący o tym, aby ojciec go nareszcie pochwalił. Wszystkie działania dorosłego już Eustace'a były w pewnym sensie próbą zwrócenia uwagi ojca.

Eustace dochodzi do wniosku, że życie mu jednak nie wyszło, tak jak planował. Ludzie od niego odchodzą, nie może nikomu naprawdę ufać, wciąż nie znalazł żony, która zechce urodzić trzynaścioro dzieci. No i nie ocali świata swoją "Żółwią Wyspą".

To dobra i ważna książka, bo pozwala także zastanowić się nad samym sobą i swoim nastawionym na materialność i wygodę życiem. Jest też ciekawie napisana, a każdy rozdział posiada jakby osobne motto. Jednak dwóch rzeczy mi zabrakło: chociaż paru zdjęć (nawet czarno-białych), które wspomogłyby wyobraźnię i przede wszystkim - dalszego ciągu. Historia urywa się w roku 2000/2001, a przecież to całe dziesięć lat! Brakuje mi choćby króciutkiego rozdziału o tej ostatniej dekadzie z życia Eustace'a. Czuję niedosyt.

Moja ocena: -5/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis.

Eustace Conway


4 komentarze:

  1. Sto lat, sto lat! :) Już myślałam, że zapomniałaś o blogu... uff :) Zazdroszczę wolontariatu na Kongresie!

    Niestety nie spotkałam się jeszcze z tą książką, a szkoda, bo wydaje mi się być ciekawą opowieścią opartą na faktach - to, co lubię najbardziej :) Fabuła trochę - choć nieznacznie - kojarzy mi się z filmem Wszystko za życie (również opartym na prawdziwych wydarzeniach), polecam i życzę miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... Chyba nazwisko Conway'a kiedyś obiło mi się o uszy, ale nie jestem pewna... W każdym razie bardzo lubię (auto)biografie, więc chętnie zapoznam się z życiem Eustace'a. Szkoda tylko, że w książce brak zdjęć, bo masz rację - zdjęcia w biografiach bardzo pobudzają wyobraźnię. No i brak zakończenia...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam, że okładka skojarzyła mi się z książką o kowbojach. :)) Wiesz, może autorka poznała tę historię nieco wcześniej i dlatego nie napisała o ostatniej dekadzie życia Conwaya. Imponuje mi ten człowiek, wybrał bardzo trudną drogę życiową, chciał coś udowodnić, ale perspektywa samotności bywa przerażająca. Pozdrawiam ciepło. Czarna Owca.

    OdpowiedzUsuń
  4. I nie przejmuj się nieobecnością, wierny czytelnik zawsze wróci ;)

    OdpowiedzUsuń