niedziela, 28 października 2012

Kilka nowości na listopadowe wieczory

No i niestety. Stało się. Walczyłam z tym, ale na nic moje starania. Dopadła mnie. Kto? Oczywiście jesienna chandra. Nie chciało mi się ani czytać, ani pisać, ani nawet czasem chodzić na zajęcia... Do tego przyplątało się niemiłe przeziębienie, a mój humor już zupełnie popsuł. Jestem bardzo podatna na łapanie melancholijnych, a nawet ponurych nastrojów. Szczególnie, gdy bliskie mi osoby są daleko - rozbijają się po jakichś Poznaniach, Gdańskach, Krakowach czy innych Pragach... Na szczęście już powoli zdrowieję, a każdy dzień przybliża mnie do narodzin wyczekiwanej bratanicy (zostały raptem trzy tygodnie!), dlatego też postanowiłam dodać zdjęcie z kilkoma nowościami z półki, które ma być już zupełną motywacją i mobilizacją do pracy.



Od dołu:

  • Profesor Charlotte Bronte - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa MG; każde kolejne spotkanie z siostrami Bronte to wielka radość!
  • Małe kobietki Louisa May Alcott - j.w.; jestem już przy końcu tej historii i niedługo opowiem Wam o moich odczuciach na blogu.
  • Tajemnica wiklinowego koszyka Marketa Zinnerowa - powieść mojego dzieciństwa, którą znalazłam ostatnio na allegro i po prostu musiałam kupić.
  • Odzyskany M.J. Hyland - nabyte promocyjnie w markecie za 6.99 zł.
  • Rozważna i romantyczna Jane Austen - okazyjny zakup z taniej książki za 10 zł; uwielbiam Jane Austen i zamierzam powoli zdobyć wszystkie jej tytuły, żeby ładnie stały koło siebie na półce i co jakiś czas dawały mi wiele miłych wrażeń.
  • Moje rzymskie wakacje Kristin Harmel - prezent urodzinowy od A.
  • Władca much William Golding - z biblioteki; czas zacząć przygotowania do egzaminu z literatury angielskiej...

Poza tym spodziewam się niedługo przesyłki od Miry (romans historyczny jak znalazł na ponury listopadowy wieczór!) oraz zamierzam kupić nową książkę Emily Giffin, bo wszystkie poprzednie mam u siebie i po prostu nie mogę sobie odmówić tej przyjemności.

Mam nadzieję, że Was nie dopadła ta przebrzydła jesienna chandra i lepiej niż ja radzicie sobie z wahaniami pogody i nastroju. A ponieważ niedziela powoli dobiega końca, to życzę wszystkim udanego, pozytywnego tygodnia!

sobota, 20 października 2012

A w duszy gra... [3]: Maria Peszek



Uwielbiam twórczość Marii Peszek. Miasto Mania (2006) i Maria Awaria (2008) to poprzednie albumy artystki - każdy inny, konceptualny, wyjątkowy. Pamiętam swoją radość, gdy cztery lata temu kupiłam Awarię - byłam wtedy na początku studiów, z dala od domu, wydawało mi się, że świat leży mi u stóp. Po czterech niełatwych latach i zweryfikowaniu wielu życiowych planów, wychodzi oto nowa płyta mojej ulubionej Marii - Jezus Maria Peszek. Okazuje się, że i dla niej ten czas nie był lekki... To bardzo osobisty album. Tu już nie ma kreacji, jest po prostu Maria Peszek ze swoimi pytaniami, wątpliwościami, lękami. Dotyka palących problemów, które prędzej czy później napotkają i mnie, i ciebie. Nie umiem ładnie i zgrabnie opisać, jakie uczucia wyzwala we mnie każda z piosenek, bo prawda jest taka, że dla mnie samej pozostaje to nie do końca zrozumiałe. I choć nie wszystkie poglądy Marii pokrywają się z moimi, to czuję szczerość płynącą z tego albumu i mam do jego autorki ogromny szacunek.





wtorek, 16 października 2012

Książki z zapomnianej półki...

A właściwie to tytuł posta powinien może brzmieć "zapomniane książki z Gosławowej półki". Albo kilku różnych półek. Bo chyba każdy z nas ma u siebie na półkach takie tytuły, które kupił kiedyś pod wpływem chwili albo dostał od kogoś i...jakoś o nich zapomniał. No ja mam co najmniej kilka takich "zapomnianych" egzemplarzy u siebie. Większość pochodzi z moich gimnazjalnych czasów, gdy należałam do klubu Świata Książki, a kolejne tytuły wybierałam mało rozważnie i zwyczajnie mnie do nich potem nie ciągnęło. Poza tym zdarzało mi się dostawać jakieś książki na zakończenie roku szkolnego lub wynaleźć w taniej książce i...odłożyć na półkę. Popatrzyłam dziś na te moje zbiory i wybrałam sześć książek - ładnych, nowiusieńkich, tylko nieco zakurzonych. I może mnie ktoś z Was zmotywuje do przeczytania konkretnego tytułu? Bo trochę szkoda, żeby te biedaki kurzyły się przez kolejne lata...


Od dołu:

  • Z głowy Janusz Głowacki
  • Siedem domów Alev Lytle Croutier
  • Pomaluj to na czarno Janet Fitch
  • Natychmiast, mocno, naprawdę Daniel Handler
  • Miłość Toni Morrison
  • Pokuta Ian McEwan

PS. Kolejna recenzja książkowa ukaże się najprędzej w połowie przyszłego tygodnia. Zwyczajnie nie mam teraz ani czasu, ani głowy do czytania, bo w Toruniu odbywa się właśnie Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek "Spotkania". Biegam od spektaklu do spektaklu, a w międzyczasie robię notatki do recenzji. Na pewno i na blogu któraś się ukaże. Póki co - fajnie jest! :-) Mam nadzieję, że u Was też.


piątek, 12 października 2012

O filmach [2]: moje propozycje na jesienne wieczory?

Pisałam kiedyś o tym, że raczej nie wracam do raz przeczytanych książek. Nie umiem do końca wyjaśnić - dlaczego? Po prostu tak jest, nie czuję potrzeby. Zupełnie inaczej jest z filmami. Mam kilka takich ukochanych, takich "na poprawę humoru". A ponieważ jesienią (gdy dopada nas chandra, wieczór długi, a obok niekoniecznie siedzi nasza druga połówka) takie filmowe leki na smutki są niezbędne, to postanowiłam przedstawić Wam kilka moich propozycji. Są to wybory bardzo osobiste, indywidualne. Wynikają z moich potrzeb wzruszenia się lub pośmiania w danym momencie. Oglądałam je już wielokrotnie i jestem pewna, że tej jesieni także do nich powrócę...

 Dziennik Bridget Jones
reż. Sharon Maguire

Śniadanie u Tiffany'ego
reż. Blake Edwards

Dzieci niebios
reż. Majid Majidi

Dziewczyny z wyższych sfer
reż. Boaz Yakin

Legalna blondynka
reż. Robert Luketic

A Wy jakimi filmami poprawiacie sobie nastrój? 
Może mi coś polecicie? 
W końcu jesień długa!

środa, 10 października 2012

"Zaklęci w czasie" - Audrey Niffenegger


Tłumaczenie: Katarzyna Malita
Wydawnictwo: Nowa Proza
Stron: 633

Uwielbiam jesień. I wcale nie mam tu na myśli złotej, pięknej jesieni, gdzie drzewa zachwycają kolorami, a nieśmiałe słońce całuje policzki. Nie, ja najbardziej lubię taką jesień, gdy za oknem hula wiatr, deszcz rytmicznie stuka o szyby, a świat wygląda nieco ponuro. Bo właśnie wtedy czyta mi się najlepiej. Ciepłe skarpety, wielki koc, kubek gorącej herbaty, klimatyczne światło (nie znoszę czytać przy mocnym świetle, bo kojarzy mi się z nocną nauką do sesji egzaminacyjnej) oraz koniecznie jakaś magiczna historia. Wtedy zapominam o wszystkim co złe i przykre, i przenoszę się w inny wymiar.

Bo właściwie wcale nie planowałam czytać tej książki już teraz. Kupiłam ją okazyjnie na promocji w pewnym supermarkecie (za 6,99zł!) i odłożyłam "na później", wszak miałam zacząć przygotowania do egzaminu z literatury angielskiej i przeczytać Władcę much Goldinga. Jednak tego sobotniego popołudnia było tak ponuro, tak szaro, tak deszczowo i tak przez to pięknie, że czułam w środku potrzebę cudownej historii miłosnej. Czasem nachodzą mnie podobne nastroje i jeśli nie goni mnie czas, to chętnie się im poddaję. I nigdy tego nie żałuję. Dzięki Zaklętym w czasie przeżyłam cudowny weekend, który pozwolił mi na chwilę odetchnąć od przyziemnych spraw. Czytałam tę książką tylko z przerwami na spanie, jedzenie itp. Zupełnie zatraciłam się w tej historii, czyli dokładnie tak, jak lubię najbardziej w te jesienne, deszczowe wieczory.

Zaklęci w czasie to debiut literacki Audrey Niffenegger. Książka funkcjonuje w Polsce pod kilkoma tytułami, zaś tytuł oryginalny to The Time Traveler's Wife. Autorka na tych kilkuset stronach utkała niezwykłą opowieść o miłości, o czekaniu, o przeznaczeniu. Głównymi bohaterami są Clare i Henry. Poznali się, gdy ona miała 6 lat, a on 36. Ich pierwsza randka natomiast odbyła się, gdy ona miała 20 lat, a on 28. Jak to możliwe? Henry podróżuje w czasie. Jest to rzadkie, nie odkryte jeszcze zaburzenie genetyczne, które sprawia, że w jednej chwili mężczyzna znika, zostawiając po sobie jedynie kupkę ubrań, a następnie pojawia się w swej przeszłości lub przyszłości. Zawsze nagi, dlatego musi szybko zorganizować sobie strój, co często zmusza go do łamania prawa. Podczas jednej takiej podróży ląduje na Łące - ulubionym miejscu zabaw i kryjówek małej Clare. Tym samym trafia do swej przyszłości. Gdy spotka dwudziestoletnią Clare to ona go pozna, bo ich znajomość będzie ważną częścią jej przeszłości. A więc przeszłość i przyszłość spotkają się w teraźniejszości, gdzie dwójka zakochanych ludzi, będzie próbowała żyć normalnie mimo niestandardowej sytuacji.

Książka została podzielona na rozdziały, każdy opatrzono stosownym tytułem. Do tego owe rozdziały podzielono na "sceny", a dzięki dopiskom autorki czytelnik zostaje zawsze dokładnie poinformowany o dacie i wieku bohaterów. Początkowo nie mogłam tego wszystkiego ogarnąć. Czułam się trochę przytłoczona tymi datami, tym mieszaniem czasów i wieków postaci. Ale stopniowo zaczęło mi się wszystko układać i czułam już tylko ogromny podziw dla pani Niffenegger za tak jednocześnie pokręcone, i uporządkowane przedstawienie akcji. Najciekawsze według mnie momenty to te, gdy Henry-dorosły wraca do przeszłości i rozmawia ze swoją drugą, młodszą wersją. Równie intrygujące były chwile, gdy do Henry'ego w teraźniejszości odzywa się przyszłość i pojawia się starsza wersja bohatera, a więc ta, w której zakochała się Clare. Ach, doprawdy niezwykła jest to historia i po prostu nie da się jej ująć w kilku zdaniach. Czyta się błyskawicznie. Podczas lektury doświadczyłam różnych uczuć - i się pośmiałam, i się pozłościłam, i sobie popłakałam. Jedyny mały zawód to zakończenie, które według mnie mogło być lepsze, ciekawsze, z bardziej podkręconym napięciem. Książka doczekała się realizacji filmowej, ale nie zdążyłam jeszcze jej obejrzeć. Na pewno jednak zrobię to niedługo, bo jestem bardzo ciekawa zderzenia własnych wyobrażeń z wyobrażeniami reżysera. Gorąco polecam wszystkim tę książkę!

Moja ocena: +5/6

sobota, 6 października 2012

"Agnes Grey" - Anne Bronte


Tłumaczenie: Magdalena Hume
Wydawnictwo: MG
Stron: 232

Do czytania tej książki przystępowałam z niemałymi oczekiwaniami, wszak wcześniej zapoznałam się ze znakomitą Lokatorką Wildfell Hall, która na długo pozostanie w mojej pamięci. Anne Bronte w swym krótkim życiu zdążyła napisać dwie powieści, a Agnes Grey była tą debiutancką (inspirowaną osobistymi przeżyciami autorki). Właściwie to wiele wyjaśnia, bo jest to powieść mniej rozbudowana, mniej wnikliwa i (co nie trudno zauważyć) o ponad połowę krótsza od Lokatorki... A szkoda, bo potencjał w tej historii był ogromny. Niemniej czytałam Agnes Grey z przyjemnością, gdyż dzięki niej mogłam po raz kolejny przenieść się do dziewiętnastowiecznej Anglii...

Tym razem dane mi było bliżej zapoznać się z cieniami i blaskami profesji guwernantki. No dobrze - głównie cieniami. Agnes to osiemnastoletnie dziewczę, młodsza córka pastora Grey'a, która postanawia wyprowadzić się z domu i podjąć pracę jako guwernantka. Z jednej strony dziewczyna pragnie wspomóc finansowo rodzinę, a z drugiej - rozpiera ją chęć przygód, poszerzania horyzontów oraz ogromne pragnienie niezależności. Praca guwernantki była jedyną właściwie, jaką mogła podjąć niezamężna kobieta bez narażania się na krytykę innych. Teoretycznie guwernantki szanowano. Nie były przecież służącymi, a wykształconymi, dobrze wychowanymi kobietami, które sprawowały pieczę nad kształceniem panien i paniczów z zamożnych domów. W praktyce jednak bywało zgoła inaczej...

Agnes bardzo szybko przekonuje się, jak naiwne były jej wszystkie wyobrażenia o pracy guwernantki. Wychowana w domu pełnym zrozumienia, miłości i posłuszeństwa nie może początkowo uwierzyć, że dzieci potrafią być tak okrutne, tak niegrzeczne, tak fałszywe, a rodzice tak pobłażliwi, ślepi i nierozsądni. Dziewczyna robi wszystko, co w jej mocy, aby wpoić w swoich podopiecznych uczucia pokory, wdzięczności, wstydu czy miłości, jednak bez skutku. Ciężko zyskać jej posłuch, skoro rodzice albo dzieciom pobłażają, albo widzą tylko ich fałszywą, wygładzoną maskę. Pierwszą rodzinę opuszcza Agnes dość szybko, w drugiej natomiast opiekuje się dziećmi starszymi, potem już dojrzewającymi pannami. Praca tu okaże się dla panny Grey jeszcze trudniejsza, ale nie ze względu na trudniejszych podopiecznych, a na uczucia, które w niej samej zaczną się rodzić.

Fragmenty o wychowywaniu dzieci w dziewiętnastowiecznej (zamożnej części) Anglii przyprawiały mnie momentami o gęsią skórkę. Rodzice praktycznie zaraz po pojawieniu się dziecka na świecie oddawali je w opiekę piastunkom, nianiom, potem guwernantkom. Takie dzieciaki rosły z dala od miłości rodzicielskiej,  mamę i tatę widywały tylko przez parę chwil w ciągu dnia, gdy ci łaskawie wyrazili na to chęć. Uczyły się więc szybko, że wystarczy przez ten krótki czas być idealnymi i kochanymi dziećmi, aby zamydlić rodzicom oczy i bezkarnie poniżać biedniejszych. Takie dzieci wyrastały potem na bezdusznych i bezrozumnych egoistów, którym wydawało się, że mogą każdego kupić i każdy powinien być wdzięczny za choćby krótkie spojrzenie. Oczywiście - trochę generalizuję, ale z wielu książek, które zdążyłam przeczytać, taki właśnie wyłania mi się obraz. I prawda jest taka, że i dziś można spotkać podobne modele wychowania. Ludzie popełniają podobne błędy także współcześnie - wciąż zabiegani za mnożeniem majątku, za karierą, za sukcesem zapominają o tym, co najważniejsze. Próbują kupić miłość swoich dzieci, prezentami wynagradzać nieobecność. Ale to złudne myślenie i niestety owocuje kolejnymi materialistami w tym okrutnie materialistycznym świecie.

Agnes Grey to naprawdę ciekawa książka, która zmusza do refleksji nad życiem, nad rodzicielstwem, nad wartościami... Czytało mi się ją dobrze i dała mi wiele przyjemności, ale żałuję bardzo, że autorka nie pokusiła się o rozbudowanie historii, rozwinięcie wątków. Bo mi tego angielskiego klimatu nigdy za wiele.

Moja ocena: +4/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa MG.

środa, 3 października 2012

"Sklepik z niespodzianką. Adela" - Katarzyna Michalak


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Stron: 283

W ubiegłym roku niespodziewanie przyszła do mnie książka Sklepik z niespodzianką. Bogusia Katarzyny Michalak. Była to wygrana w konkursie, o którym dawno zapomniałam. Ba, nawet nie dostałam informacji, że udało mi się wygrać, więc radość była tym większa. Wtedy też za sprawą Sklepiku... po raz pierwszy miałam okazję spotkać się z twórczością pani Kasi. Bardzo polubiłam Pogodną i jej mieszkańców, i z niecierpliwością wyczekiwałam drugiego tomu serii z kokardką. Czekać musiałam bez mała rok, ale doczekałam się! Było warto. I...teraz znowu czekam. Na Lidkę.

Druga część Sklepiku z niespodzianką została poświęcona Adeli - energicznej, zaangażowanej społecznie oraz niezależnej finansowo i życiowo kobiecie około czterdziestki. Czytelnik poznaje bliżej tę niezwykłą bohaterkę, odkrywa jej dramatyczną historię i powody, dla których obecnie jest tak twarda, a momentami wręcz ostra. Mimo zabiegających o nią mężczyzn, mimo marmurów w łazience i jaguara przed domem Adela jest po prostu nieszczęśliwa. Dlaczego? Trochę dlatego, że stare rany wciąż odzywają się w jej sercu, trochę dlatego, że codziennie spotyka ludzi, którzy przywołują koszmary z przeszłości, ale przede wszystkim dlatego, że nie pozwala sobie na miłość. Boi się słabości, którą miłość przynosi. Ale przecież tak nie musi być. I być może okaże się, że dramatyczna diagnoza lekarska stanie się dla pani radnej nowym początkiem?

W Pogodnej dzieje się dużo. Powrót zaginionej żony Wiktora - Anny Potockiej - burzy spokój mieszkańców. Na wierzch wychodzą długo skrywane tajemnice. Odzywają się stare urazy. Dobre przyjaciółki będę skakać sobie do gardeł, a dawni wrogowie nawiążą wątłą nić porozumienia. Okazuje się nagle, że nawet osoby uważane za nieskazitelne, mają jakąś rysę na sumieniu. Nikt nie jest tu czarny ani biały i to jest silnie zaakcentowane przez autorkę. Każdy z bohaterów, jak każdy normalny człowiek - ma cechy, z których może być dumny, ale i cechy, których czasem jest wstyd przed samym sobą. Takie małe miasteczko, a tak wiele emocji...

Książka została napisana podobnie jak poprzednia część, a więc znajdzie się tu kilka różnych narracji. Historia biegnąca tu i teraz opisana za pomocą wszechwiedzącego narratora trzecioosobowego, do tego opowieści Adeli, których z zapartym tchem wysłuchują przyjaciółki podczas wieczornych spotkań, przemyślenia Adeli, które są zarezerwowane tylko dla niej (pełne wspomnień i refleksji) oraz kartki z kajetu pani Krystyny - nieżyjącej już cioci Adeli (przepisy na kąpiele i zerwistresy, czyli dzisiejsze peelingi pobudzają wyobraźnię!). Wszystko ze sobą gra, nic tu nie zgrzyta. Czyta się błyskawicznie, raz z uśmiechem na twarzy, raz ze łzami w oczach. Jak to w życiu. Bo przecież Kasia Michalak pisze życiowe książki.


Moja ocena: 5/6

Książką przeczytałam dzięki uprzejmości...mojego kochanego chłopaka. ;)

poniedziałek, 1 października 2012

"Przyszły niedokonany" - Hanna Cygler


Wydawnictwo: Rebis
Stron: 303

No i nadeszło długo oczekiwane spotkanie ze starymi znajomymi. Bo właśnie tak myślę o bohaterach serii Hanny Cygler. Za przyczyną książki Przyszły niedokonany po raz trzeci stałam się podglądaczem życia Zosi Knyszewskiej. Po przeczytaniu dwóch poprzednich części - Trybu warunkowego i Deklinacji męskiej/żeńskiej - miałam już wyrobione zdanie na temat twórczości autorki, a także znałam swoje odczucia wobec tej historii i jej bohaterów. Doskonale wiedziałam, czego się spodziewać i nic mnie właściwie nie zaskoczyło. Ale przecież wcale nie chciałam, żeby mnie zaskakiwano. Chciałam po prostu dowiedzieć się - co dalej?

A dalej działo się sporo, wszak Deklinacja męska/żeńska zakończyła się dość dramatycznie. Zdradzona Zosia uciekła od męża i od stolicy, aby odnaleźć wewnętrzny i zewnętrzny spokój w rodzinnym Gdańsku. I jak to u Hanny Cygler bywa - wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Zosia poznała niezwykłego mężczyznę, który (po niezbyt dobrym pierwszym wrażeniu) oczarował ją zupełnie. Franek zadziwił kobietę niezłomnością zasad, dobrym sercem, oddaniem bliskim. A także ogromną wyobraźnią i biznesowym wyczuciem. I ten biznes wchłonął główną bohaterkę, która postanowiła pokazać (chyba najbardziej byłemu mężowi), na co ją stać. Została wspólnikiem Franka i jego przyjaciela Władka. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czytelnik obserwuje powstawanie coraz to nowych inwestycji - na początek restauracji i hotelu. Zosia odnajduje się w nowej roli znakomicie. Czuje się pewna siebie i niezależna. Czy uda jej się nareszcie odnaleźć ten upragniony spokój? Właściwie tak, ale droga do niego będzie wyboista...

Zbliża się powoli nowe tysiąclecie, a życie niektórych bohaterów tej historii zmienia się diametralnie. Ktoś się zaręcza, ktoś inny rozwodzi. Młodzi dorastają i idą na studia, starsi wciąż próbują się wyleczyć ze starej miłości lub zawalczyć o nią. Bardzo spodobało mi się to, że autorka poświęciła sporo miejsca na przeżycia młodych (w poprzednich częściach wręcz dzieciaków) - Rafała (brata Zosi), Krzysia (syna Witka) i Weroniki (córki Marcina i Aliny). Historia zatoczyła trochę koło, bo właśnie ci młodzi doszli do wieku, w którym byli główni bohaterowie pierwszej części serii. Miło jest obserwować, jakie zmiany pozachodziły w tych dzieciakach, na kogo wyrośli.

Nie można odmówić autorce pomysłowości, bo rzeczywiście dostarczyła czytelnikom w trzeciej części wiele emocji, a bohaterów wystawiła na wiele prób. Książka mnie wciągnęła i przeczytałam ją praktycznie bez odrywania się. Nie opuszczało mnie jednak przez cały czas jakieś dziwne wrażenie, że tym razem chyba za bardzo poniosła panią Cygler wyobraźnia. Zbyt piękne i gładkie wydawało się to biznesowe tło. Utopia wręcz. Niemniej podczas czytania Przyszłego niedokonanego nie należy myśleć o prawdopodobieństwie, a po prostu przyjąć, że tak się to Zosiowe życie poukładało. Ach, no i ta Zosia... Kobieta prawie czterdziestoletnia, ale momentami zachowująca się jak nastolatka. Trochę zbyt idealistycznie potraktowana postać - wszystkich sobą zachwyca, wszyscy do niej ciągną, każdy facet chce ją zaciągnąć do łóżka. No ale dobra, niech i tak będzie. Bo przecież nie będę się wiele czepiać, skoro naprawdę polubiłam tych bohaterów, a podglądanie kilkunastu lat ich życia było dla mnie niezwykłą przygodą.

Moja ocena: -5/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis.