niedziela, 27 listopada 2011

"Maria" - Heinz-Lothar Worm


Tłumaczenie: Anna Stefanik
Wydawnictwo: Promic
Stron: 167


Wyobraźcie sobie taką sytuację... Zakochaliście się bez reszty, jesteście młodzi i szaleni. Rodzice nie zgadzają się na Wasz związek, więc decydujecie się na dziecko. Wydaje Wam się, że już teraz nic nie stanie na przeszkodzie, a tu okazuje się, że... Jesteście rodzeństwem!

Tak właściwie zaczyna się historia Marii i Karola, dwójki nieszczęśliwie zakochanych przyszłych rodziców, pochodzących z małego niemieckiego miasteczka. Cóż pozostaje im zrobić? Jedynie uciec z kraju, żeby ich dziecko mogło żyć normalnie, bez ciążącej nad nim hańby. Młodzi postanawiają popłynąć do Ameryki i tam stworzyć nowy dom. Po drodze spotyka ich wiele przygód, czasami wręcz przerażających. Tonie statek, którym płyną, Karolowi grozi szubienica, Indianie podpalają ich dom... Droga do szczęścia tej doświadczonej przez los pary jest długa i wyboista, ale na końcu czeka nagroda.

Tytuł książki jasno wskazuje na główną postać tej historii. Maria jest silniejsza od Karola. To ona cały czas stara się walczyć o ich rodzinę, jest nawet gotowa zapomnieć o pokrewieństwie i żyć z ukochanym mężczyzną jak mąż i żona. Wbrew ludziom, wbrew Bogu. Jednak się powstrzymuje. Czyta Biblię i rozmawia z Bogiem, a raczej robi Mu wymówki. Jest przy tym bardziej ludzka niż Karol. On trzyma dystans od samego początku, mimo to ani na chwilę nie opuszcza Marii i dziecka. Czuje się za nich odpowiedzialny.

Książka jest krótka i pisana językiem dość konkretnym. Postaci nie zostały niestety przez autora pogłębione psychologicznie, a szkoda, bo sama fabuła jest niezwykle intrygująca. Siłą rzeczy wydarzenia postępują bardzo szybko i są ledwo zaznaczone. Marię czyta się dobrze, ale za każdym razem, gdy czytelnik wciąga się w jakąś sytuację, zaciekawia, to nagle następuje "zmiana dekoracji". Mam wrażenie, że przez to nie zdążyłam poznać dwójki głównych bohaterów, ani wczuć się w tę historię. Nawet brakowało mi dla nich współczucia, bo wydawali się tacy obcy i nierealni. Styl Worma nie każdemu może przypaść do gustu, jednak dla mnie było to coś nowego, a każde nowe spotkanie jest dla człowieka w pewien sposób odświeżające.

Ta historia posiada też swoisty morał, który mówi o tym, aby nie wątpić w Boga i jego plany względem nas, nawet jeśli wydaje się, że "tam u góry" o nas zapomniano...

Moja ocena: 4/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Promic.

czwartek, 24 listopada 2011

"Pożegnanie z przeszłością" - Robyn Carr.

Tłumaczenie: Klaryssa Słowiczanka
Wydawnictwo: Mira & Harlequin
Stron: 268

Temat ginących w Iraku żołnierzy już nie szokuje. Ludzie oswoili się z takimi informacjami, znieczulili na nie. W mojej najbliższej  rodzinie póki co nie ma zawodowych żołnierzy, ale zawsze z wielką troską myślę o kobietach, które zostają często młodymi wdowami. Jak one sobie radzą? Jak w ogóle żyć po takiej tragedii? Mój umysł tego nie ogarnia. 

Robyn Carr stworzyła postać Marcie, kobiety-pistoletu (jak mawiał o niej jej zmarły mąż), silnej, zawziętej, pełnej wiary i dowcipu. Swojego ukochanego Bobby'ego poznała jeszcze w szkole, w wieku dziewiętnastu lat została jego żoną, kilka lat później słomianą wdową, gdy Bobby wrócił z wojny w stanie wegetatywnym, a w końcu - wdową zupełną, gdy umarł rok przed opisywaną w książce historią. Mimo upływu czasu Marcie wciąż tkwi w miejscu, czuje, że pozostało kilka spraw do domknięcia. A właściwie jedna sprawa - Ian. Najlepszy przyjaciel jej męża, który uratował mu życie, z którym Marcie wymieniała listy i który w końcu zamilkł, odciął się od świata. Zdeterminowana kobieta postanawia odnaleźć Iana, porozmawiać z nim i odzyskać wewnętrzny spokój, aby wreszcie ruszyć naprzód.

Pożegnanie z przeszłością należy do książek, których strony w czytaniu ubywają z prędkością błyskawicy. Nawet jeśli ci się nie podoba to, co czytasz. Tak już po prostu z tego typu powieściami bywa. Będę szczera - pierwszą połowę lektury spędziłam na marudzeniu pod nosem. Już po kilku stronach wiedziałam, że odnalezienie Iana skończy się romansem. Marcie w ogóle mnie do siebie nie przekonała. Irytowała mnie ta kobieta niesamowicie! Ten upór w poszukiwaniu Iana - mało autentyczny, słabo umotywowany. Nie odczułam zupełnie jej wielkiej miłości do Bobby'ego.

Trochę przeszkadzała mi też niedokładna korekta książki - w paru miejscach zamiast imienia "Ian" wstawiono "Bobby" i na odwrót. Dość denerwujące. Generalnie jednak byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie przyznała, że książkę czytało mi się dobrze i nawet zarwałam dla niej pół nocy, mimo że rano trzeba wstać do pracy. Jest to lekka i przyjemna obyczajówka, z (moim ulubionym) motywem małego miasteczka w tle, nieco przegadana, ze słabym podłożem psychologicznym, ale jednak nie najgorsza. Listopadowy wieczór (i pół nocy) stał się w sumie trochę milszy dzięki pani Robyn Carr. No więc: nie żałuję!

Moja ocena: -4/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mira & Harlequin.

poniedziałek, 21 listopada 2011

"Dom Jedwabny" - Anthony Horowitz.


Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawnictwo: Rebis
Stron: 304

Od jakiegoś czasu czułam podskórnie potrzebę kryminału w mych czytelniczych przygodach. Po przeczytaniu Domu Jedwabnego zrozumiałam, że właśnie takich doznań mi teraz potrzeba. Muszę jednak przyznać, że przystępowałam do pierwszych stron z pewnym niepokojem, wszak nie znałam wcześniej historii Sherlocka Holmesa, nie zaczytywałam się tekstami Arthura Conana Doyle'a i nie miałam pewności czy świat wykreowany przez Horowitza mnie zainteresuje. Ale zainteresował, nawet więcej - pochłonął bez reszty!

Anthony Horowitz to angielski pisarz i scenarzysta. "Nowego Sherlocka Holmesa" (określenie z okładki) tworzył przez osiem lat. Znawcy tekstów o tym sławnym detektywie powtarzają, że Horowitz znakomicie oddał klimat książek Doyle'a. Ja porównania nie miałam, ale nastrój książki był dla mnie naprawdę wyjątkowy i nie pozwalał na oderwanie się od niej nawet na chwilę. 

Dom Jedwabny nie jest kontynuacją przygód Holmesa, ale zapisem dwóch spraw połączonych ze sobą, które wierny przyjaciel detektywa, a także jego kronikarz - dr Watson - zgodził się opublikować dopiero po stu latach. Charakter sprawy pod tytułem "Dom Jedwabny" wymagał ostrożności, a także dotrzymania pewnych obietnic, dlatego tak późno czytelnicy poznają tę nieznaną część z życia Sherlocka.

Wszystko zaczyna się od wizyty niepozornego marszanda Carstairsa, który prosi detektywa o pomoc, gdyż boi się o swoje życie. Prześladuje go człowiek w kaszkiecie. Od tego momentu pytania zaczynają się mnożyć, szczególnie, gdy dochodzi tajemnica pochodzenia jedwabnej białej wstążki na ręce pewnej ofiary... Jedno jest pewne - nie zamierzam streszczać fabuły, bo Horowitz tak pięknie ją prowadzi, że aż głupio próbować ubierać ją w ogólniki.

Metoda dedukcji Holmesa mnie zachwyca. Zwraca on uwagę na takie drobiazgi, których zwyczajny człowiek po prostu nie dostrzega. Najbardziej podobały mi się monologi wyjaśniające, kiedy Sherlock opisywał krok po kroku swoje spostrzeżenia. Czytałam i uśmiechałam się sama do siebie, myśląc - co za człowiek! Aż ciężko uwierzyć, że to tylko wytwór wyobraźni...

Książkę czyta się błyskawicznie. Trzyma w napięciu do samego końca. Język Horowitza jest znakomity, dopracowany w każdym szczególe (jednak było to osiem lat pracy) i wręcz pozwala czytelnikowi na "płynięcie" przez kolejne zdania. Bez wahania mogę polecić tę książkę każdemu, bez względu na to czy jest fanem znanego detektywa, czy też (jak ja) spotka się z jego historią po raz pierwszy.

Moja ocena: 6/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis.

środa, 16 listopada 2011

"Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki" - Marcel Pagnol.


Tłumaczenie: Paweł Prokop, Małgorzata Paszke
Wydawnictwo: Esprit
Stron: 410

Marcel Pagnol to uznany francuski pisarz, dramaturg i reżyser filmowy. W Polsce chyba niezbyt popularny i doceniany, a może to po prostu ja okazałam się okropną ignorantką, nie czytając wcześniej nic tego autora? W każdym razie obiecuję (sobie) zajrzeć przede wszystkim do dramatów Pagnola.

Chwała mojego ojca i Zamek mojej matki to dwie pierwsze części wspomnień francuskiego pisarza, które zaczął spisywać, dobiegając do sześćdziesiątki. Polacy mają szansę przeczytać tę autobiografię ponad pięćdziesiąt lat od jej wydania. Tak więc przenosimy się do Francji początku XX wieku...

Autor zapoznaje czytelnika z korzeniami jego rodziny, opowiada o poznaniu rodziców, o spacerach z ciocią Różą do parku, gdzie też zakochała się w wujku Juliuszu. Świat małego Marcela to przede wszystkim jego bliscy - kochana mama, tata nauczyciel, młodszy brat Pawełek, jeszcze młodsza siostrzyczka, a także ciocia Róża i jej mąż. Potem do tej grupy najukochańszych dołączy Lili - pierwszy prawdziwy przyjaciel Marcela. Pagnol z niezwykłą dokładnością zarysowuje wszystkie postaci, znakomicie oddaje ich charakter. 

Największa część tych wspomnień dotyczy wakacji w domku poza miastem. To miejsce okazuje się rajem dla małego chłopca-odkrywcy. Bardzo dużo miejsca zajmuje opis wypraw na polowanie z ojcem i wujkiem. Były to wyjątkowe chwile dla Marcela, czuł się ważny na równi z dorosłymi.

Siła tej książki tkwi w delikatnym humorze, przemycanej ironii człowieka dorosłego, który jednak opisuje świat z naiwnością i infantylnością dziecka. Język Pagnola jest bardzo plastyczny. Dużo tu ciepła, uśmiechu, nostalgii. Zakończenie trochę wytrąca z równowagi, tej bezpiecznej równowagi, do której przyzwyczaił się czytelnik przez kilkaset stron...

Wspomnienia Pagnola czyta się niespiesznie, bez wypieków na policzkach. Pozwala to na zatrzymanie się chwilę i zastanowienie nad własnym dzieciństwem. Nad docenianiem tych zwykłych, błahych chwil, obok których często przechodzimy bez zainteresowania.

Mnie osobiście ta historia nie porwała. Trochę mi się dłużyła. Nie wiem, z czego to wynika. Być może trafiła na zły moment w moim życiu? Na pewno jednak nie żałuję spotkania z Marcelem i chętnie spotkam się z nim ponownie, bo kolejna część wspomnień Czas tajemnic wychodzi już 7. grudnia.

Na koniec dodam tylko, że książka jest pięknie wydana i same trzymanie jej w rękach sprawia przyjemność. Oko cieszą ponadto ilustracje J.-J. Sempego, który polskim czytelnikom jest dobrze znany z serii o Mikołajku. Do Mikołajka często porównuje się cykl Pagnola, ja jednak uważam, że to są dwie zupełnie różne typy opowieści. O innej wrażliwości i perspektywie. Na uwagę zasługują także przypisy, które pomagają rozszyfrować pewne francuskie oczywistości, jak choćby to, że do 1972 roku czwartki były we Francji dniem wolnym od szkoły (podstawowej). Jeden z moich ulubionych cytatów dotyczy tego faktu:

Pewnego pięknego kwietniowego wieczoru wracałem ze szkoły z ojcem i Pawłem. Była to środa, najpiękniejszy dzień tygodnia, bo nasze dni są piękne tylko dzięki swoim "nazajutrz".

Moja ocena: -4/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Esprit.

czwartek, 10 listopada 2011

Wyniki konkursu...

Wyrwałam się na chwilę z kuchni (przygotowania do imienin mojej mamy ruszyły pełną parą!) i dokonałam losowania, które okazało się szczęśliwe dla...


Gratuluję! :) 

Wędruje do Ciebie książka "Wycieczka na tamten świat". Bardzo proszę o podanie adresu do wysyłki - malgorzata.kowalska1989@gmail.com. W poniedziałek wyślę nagrodę.

***

Stos na półce rośnie. Dziś doszła następna książka i kolejne są w drodze. A do tego zbliża się kilka spektakli i co za tym idzie - recenzji teatralnych. Ach! Żeby tak doba miała 48 godzin! :)

Udanego długiego weekendu, kochane mole!

środa, 9 listopada 2011

Byłam w teatrze [2]


Białostocki Teatr Lalek
Księżniczka Angina Rolanda Topora
Reżyseria: Paweł Aigner
Scenografia: Pavel Hubicka
Kostiumy: Zofia de Ines
Premiera: 5 lutego 2011


Anginowy zawrót głowy

Podczas tegorocznej edycji toruńskich "Spotkań" widzowie mieli szansę poznać Anginę, "Księżniczkę Anginę", czyli przedstawienie Białostockiego Teatru Lalek. Oczekiwania wobec spektaklu były niemałe, wszak przy jego realizacji pracowali tacy znamienici twórcy, jak: Paweł Aigner (reżyser), Pavel Hubicka (scenograf) czy Zofia de Ines (kostiumolog), a BTL sam w sobie jest już marką. Z tej współpracy powstało sceniczne szaleństwo - szaleństwo konwencji, kostiumów, rekwizytów oraz emocji. 


"Księżniczka Angina" to adaptacja teatralna powieści Rolanda Topora o tym samym tytule. Charakterystyczne dla twórczości tego autora jest umiłowania groteski, absurdu, czarnego humoru, surrealistycznego myślenia. Niełatwe zadanie mieli artyści z Białegostoku, ale poradzili sobie z nim naprawdę nieźle. Wprowadzili widzów w ten dziwny, odrealniony świat i nie wypuścili z niego do ostatniej minuty. Atakowali akcją, kolorami, niedorzecznym momentami dowcipem. Sam początek spektaklu był "wystrzałowy" i to dosłownie - jedna z postaci zaczęła strzelać z pistoletu, a pierwszy strzał poderwał ludzi z wygodnych foteli i dał jednoznacznie do zrozumienia, że się zaczęło... 


Publiczność wybrała się na dwie godziny w podróż z Anginą - dziwną dziewczynką o rudych włosach, podobno królewskich korzeniach i trudnym usposobieniu. Po drodze główną bohaterkę spotyka wiele przygód, często absurdalnych, a jej zachowanie (zmienne jak chorągiewka) bawi, wzrusza, ale też denerwuje. 


Tekst Topora przełożony na język sceny jest najważniejszym elementem tego spektaklu. Z każdego właściwie dialogu bije czarny humor i groteska. Absurdalność językowa została przez twórców "Księżniczki Anginy" spotęgowana parokrotnie - dzięki scenografii, rekwizytom oraz kostiumom. Mocno na zmysł wzroku oddziaływały kolory, które w tym przedstawieniu były niezwykle intensywne. Podstawowy kontrast bijący ze sceny to zieleń trawy i czerwień samochodu. Samochód jest zresztą głównym punktem scenografii Pavla Hubicki. To nim podróżuje Angina z przyjaciółmi - przezabawnym Kanclerzem Witamińskim i uroczym (acz trochę zagubionym w całej sytuacji) Jonatanem. Samochód ten nie wygląda najlepiej - jego części zostały poodrywane (prawdopodobnie w czasie wypadku), nie ma ani drzwi, ani dachu, a fotel leży na środku sceny. Mimo to przez cały spektakl bohaterowie podróżują, a dokładniej uciekają przed wrogami. Momenty jazdy samochodem, a szczególnie ostre hamowanie z twarzą na szybie, świetnie odegrano. Podłoga sceny została sklecona w równię pochyłą, co razem z metalowymi siatkami zaznaczającymi teren gry, porozrzucanymi częściami samochodu i ostrością barw sprawia wrażenie wykrzywionej i dziwacznej rzeczywistości. 


Głównym rekwizytem wykorzystanym w spektaklu były białe, pluszowe króliki. Mnóstwo królików. Miały symbolizować majątek księżniczki, który stara się uchronić przed wrogami. W pewnym momencie jednej z wrogów Anginy rozszarpuje takiego królika, a widzom ukazuje się jego wylatujące wnętrze. Groza i groteska, a jakże. 

(...)

[Całość można przeczytać tu.]

poniedziałek, 7 listopada 2011

Co nowego na półce?



Muszę się Wam przyznać, że dopadła mnie jesienna chandra. Brak mi energii, wszystko mnie drażni. Do tego jeszcze blokada w pisaniu i brak motywacji do czytania. O nauce na studia nie wspominając. Nie podoba mi się to, więc zamierzam z tym walczyć. Myślę, że moje nowe nabytki mi w tym pomogą, bo oko aż mi się samo cieszy, gdy patrzę na ten stosik! 

Od góry:
  • F. Scott Fitzgerald Wielki Gatsby - czytałam jakiś czas temu, ale gdy zobaczyłam egzemplarz za 5 zł w taniej książce, to nawet się nie zastanawiałam długo i kupiłam. Chętnie przeczytam raz jeszcze i podzielę się z Wami odczuciami.
  • Robyn Carr Pożegnanie z przeszłością - od Wydawnictwa Harlequin/Mira. Lekka powieść obyczajowa, w sam raz na ponury nastrój.
  • Marcel Pagnol Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki - od Wydawnictwa Esprit. Jestem w trakcie czytania i... Narazie nic więcej nie zdradzę!
  • Wiesław Myśliwski Traktat o łuskaniu fasoli - Nike 2007. Już dawno chciałam przeczytać tę książkę i tak się złożyło, że wygrałam ją ostatnio w konkursie, zorganizowanym przez nasz toruński miesięcznik kulturalny (darmowy!), "Ikar".
  • Anthony Horowitz Dom jedwabny - od Wydawnictwa Rebis. Bardzo jestem ciekawa tej (pięknie wydanej) książki o przygodach Sherlocka Holmesa. Zabieram się za nią zaraz po Pagnolu.

Czekam jeszcze na jedną książkę, o której napiszę pewnie jakoś w grudniu. Jest niedługa, więc może nawet pod koniec listopada. Pożyjemy, zobaczymy. 

Ach! Byłam wczoraj na koncercie Nosowskiej! Cudowne przeżycie. Stałam przy samych barierkach, zaraz naprzeciw Kaśki. I zakochałam się w niej po raz kolejny...

Przypominam o konkursie! Zostały dwa dni...

wtorek, 1 listopada 2011

Konkurs, czyli listopadowe poprawianie humoru.


Listopad to chyba najmniej lubiany przeze mnie miesiąc. Wydaje mi się zawsze taki mroczny, ponury, przygnębiający. Łatwo łapię chandrę w tym czasie, dlatego postanowiłam sobie i Wam poprawić trochę humor i zorganizować konkurs. Pierwszy konkurs w niedługiej przecież historii mego bloga. 

Przyznaję, że trudno było mi dokonać wyboru książki, wszak jestem strasznym samolubem z natury, gdy rzecz dotyczy książek właśnie. Nie lubię się z nimi rozstawać, bo moim wielkim marzeniem jest stworzenie w przyszłości domowej biblioteczki, co by moje potencjalne dzieciaki miały szeroki wybór. No ale decyzja została w końcu podjęta - chciałabym Wam zaproponować książkę, o której pisałam dość niedawno, a mianowicie: Wycieczka na tamten świat autorstwa rodzeństwa rosyjskich pisarzy. Recenzja do przeczytania tutaj.

Zasady konkursu są proste i wszystkim dobrze znane:
  • proszę w komentarzu pod tą notką o zgłaszanie się do konkursu
  • osoby nie posiadające swojego bloga, proszę o adres e-mail
  • osoby posiadające bloga, proszę o podlinkowanie powyższego zdjęcia do strony z konkursem i umieszczenie na swoim blogu

Konkurs trwa do 9. listopada włącznie, wyniki ogłoszę następnego dnia wieczorem.


Trzymajcie się ciepło w ten jesienno-listopadowy czas!