Tłumaczenie: Klaryssa Słowiczanka
Wydawnictwo: Mira & Harlequin
Stron: 268
Temat ginących w Iraku żołnierzy już nie szokuje. Ludzie oswoili się z takimi informacjami, znieczulili na nie. W mojej najbliższej rodzinie póki co nie ma zawodowych żołnierzy, ale zawsze z wielką troską myślę o kobietach, które zostają często młodymi wdowami. Jak one sobie radzą? Jak w ogóle żyć po takiej tragedii? Mój umysł tego nie ogarnia.
Robyn Carr stworzyła postać Marcie, kobiety-pistoletu (jak mawiał o niej jej zmarły mąż), silnej, zawziętej, pełnej wiary i dowcipu. Swojego ukochanego Bobby'ego poznała jeszcze w szkole, w wieku dziewiętnastu lat została jego żoną, kilka lat później słomianą wdową, gdy Bobby wrócił z wojny w stanie wegetatywnym, a w końcu - wdową zupełną, gdy umarł rok przed opisywaną w książce historią. Mimo upływu czasu Marcie wciąż tkwi w miejscu, czuje, że pozostało kilka spraw do domknięcia. A właściwie jedna sprawa - Ian. Najlepszy przyjaciel jej męża, który uratował mu życie, z którym Marcie wymieniała listy i który w końcu zamilkł, odciął się od świata. Zdeterminowana kobieta postanawia odnaleźć Iana, porozmawiać z nim i odzyskać wewnętrzny spokój, aby wreszcie ruszyć naprzód.
Pożegnanie z przeszłością należy do książek, których strony w czytaniu ubywają z prędkością błyskawicy. Nawet jeśli ci się nie podoba to, co czytasz. Tak już po prostu z tego typu powieściami bywa. Będę szczera - pierwszą połowę lektury spędziłam na marudzeniu pod nosem. Już po kilku stronach wiedziałam, że odnalezienie Iana skończy się romansem. Marcie w ogóle mnie do siebie nie przekonała. Irytowała mnie ta kobieta niesamowicie! Ten upór w poszukiwaniu Iana - mało autentyczny, słabo umotywowany. Nie odczułam zupełnie jej wielkiej miłości do Bobby'ego.
Trochę przeszkadzała mi też niedokładna korekta książki - w paru miejscach zamiast imienia "Ian" wstawiono "Bobby" i na odwrót. Dość denerwujące. Generalnie jednak byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie przyznała, że książkę czytało mi się dobrze i nawet zarwałam dla niej pół nocy, mimo że rano trzeba wstać do pracy. Jest to lekka i przyjemna obyczajówka, z (moim ulubionym) motywem małego miasteczka w tle, nieco przegadana, ze słabym podłożem psychologicznym, ale jednak nie najgorsza. Listopadowy wieczór (i pół nocy) stał się w sumie trochę milszy dzięki pani Robyn Carr. No więc: nie żałuję!
Moja ocena: -4/6
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mira & Harlequin.
To raczej nie nie jest książka dla mnie. Nie na stany jesienno - zimowe
OdpowiedzUsuńKsiążkę też czytałam i tak samo mnie porwała.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAj... a ja jakoś się chyba nie nadaję do takich książek. W ogole wszystko co związane z wojną i traumą po niej mnie nie pociąga. A skoro mówisz że główna postać jest nie za bardzo dopracowana to tym bardziej się nie zdecyduję. Ale recenzja była ładna :))
OdpowiedzUsuńMiałam bardzo podobne odczucia przy lekturze - nie podobało mi się między innymi to, że bohaterka robiła wszystko właściwie sama nie wiedząc dlaczego, ale generalnie książkę czyta się bardzo szybko :)
OdpowiedzUsuńMam na nią wielką ochotę ;)
OdpowiedzUsuńMimo tych kilku niedopatrzeń, bardzo zazdroszczę Ci tej książki, może nie tyle co jestem zafascynowana fabułą, co przepiękną okładką, która działa mi na zmysły :). Chętnie zatopiłabym się w ciepłej i przyjemnej powieści obyczajowej... A grafikę skopiować i na suit nad łóżkiem :D
OdpowiedzUsuńNie przeczytałam jescze recenzji, ale muszę pogratulować świetnej zmiany szablonu ;)
OdpowiedzUsuńMimo małych uszczerbków bardzo chętnie sięgnę po tę książkę, a i ja bardzo lubię małe miasteczka w tle:)
OdpowiedzUsuńPS. Piękny nowy szablon:*
Ładne u Ciebie, tak optymistycznie :)
OdpowiedzUsuńCo do książki, raczej nie przepadam za takimi powieściami, ale może kiedyś po nią sięgnę - z ciekawości.
Pozdrawiam :)