Wydawnictwo: Promic
Stron: 311
Ta książka leżała na mojej półce już dość długo, a jej czas nadszedł wraz z krótkim urlopem i wyjazdem na Opolszczyznę. A dokładnie to wraz z powrotem, który trwał trzy godziny dłużej, niż powinien... No ale nie o kolejowych historiach mam tu pisać, a o Listach z jeziora Agnieszki Korol - książce całkiem ciekawej, dobrej na podróż, jednak w moim odczuciu pozbawionej "tego czegoś".
Autorka zaprasza czytelnika do pensjonatu położonego nad mazurskim jeziorem. Do małego miasteczka - Szarugi - w którym życie biegnie niespiesznie, a mieszkańcy i przybyli goście mają swoje mniejsze i większe sekrety, marzenia, problemy... Ktoś się zakochuje, ktoś inny ma ojca brutala, a jeszcze ktoś inny próbuje odnaleźć swoje miejsce na ziemi. Główny wątek jest osnuty wokół tajemniczych listów w zielonych kopertach, które niemal codziennie otrzymuje właścicielka pensjonatu - Irena Szarada. Autorem listów zdaje się być jej zmarły przed ponad dwudziestu laty mąż, którego ciała jednak nigdy nie odnaleziono...
Bardzo spodobał mi się pomysł na tą książkę - motyw małego miasteczka i intrygujących listów. I choć generalnie naprawdę dobrze czytało mi się Listy z jeziora, to jednak było tu wiele elementów, które mi "nie grały", a przez to sama książka nie pozostanie raczej długo w mojej głowie. Mimo właściwie kryminalnego wątku nie odczułam napięcia, może jedynie pod koniec byłam trochę zaciekawiona... Postaci zostały nie tyle przedstawione, co zarysowane. Są bardzo schematyczne, brak im jakiegokolwiek podłoża psychologicznego czy umotywowania. Szkoda, bo kilku bohaterów to interesujące figury. Sama główna bohaterka nie wzbudziła we mnie żadnych szczególnych uczuć, właściwie była mi obojętna. Z większą chęcią śledziłam poczynania drugoplanowych postaci, aniżeli protagonistki utworu.
Książkę budują dialogi. W moim odczuciu było to co najmniej trzy czwarte książki. Myślę sobie, że to nawet ciekawy zabieg, ale też chyba wygodny, bo oddajemy postaciom głos i nie martwimy się resztą. Ale właśnie ta "reszta" jest ważna, bo w pewnym momencie miałam wrażenie, że czytam scenariusz, a nie książkę. Brakowało mi narracji oraz jakiegoś pośredniego komentarza odautorskiego. Chyba pierwszy raz spotkałam się z takich stylem pisania i wiem już przynajmniej, że zdecydowanie preferuję przewagę tekstu ciągłego nad dialogami. Albo jakąś logiczną równowagę.
Czytam to, co napisałam powyżej i dochodzę do wniosku, że ta moja recenzja wyszła jakaś taka "krytykancka", a wcale nie to było moim zamiarem. Pomimo tych różnych niedociągnięć i rzeczy, za którymi w książkach nie przepadam, pomimo tego, że nie było to arcydzieło, ani nie wywołało we mnie skrajnych emocji, to darzę tą książkę dużą sympatią. Dobrze mi się ją czytało, historia mnie w sumie wciągnęła, znalazły się tu dwa świetne motywy (małe miasteczko i listy), a rozwiązanie nie było oczywiste. Poza tym Agnieszka Korol sprawiła, że moja najgorsza podróż PKP nie była "aż taka" najgorsza.
Moja ocena: 4/6
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Promic
oraz w ramach projektu Rozmawiajmy.
Ładna okładka, ale jednak fabuła nie do końca do mnie przemawia. Pomysł był, ale wydaje mi się, że nie został do końca wykorzystany. Jak sama napisałaś, brakuje tu "tego czegoś".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zgadzam się z Tobą, dialogi są w książce ważne, ale ta 'reszta' również powinna być. W tym przypadku jak czytam, czegoś zabrakło, książka nie 'zaskoczyła' jak ja to nazywam ;) W sumie 'Listy z jeziora' umiliły Ci jazdę pociągiem, więc nie było tak źle ;)
OdpowiedzUsuńCo do "Nadziei" to mam w planach ją zakupić. Same pochlebne recenzje tej książki czytałam.
OdpowiedzUsuńA co do "Dziewczynki..." to pomimo niedopracowania, warto ją przeczytać.
Okładka fantastyczna, ale książka nie przemawia do mnie
OdpowiedzUsuńPomimo tych niedociągnięć, chętnie ją przeczytam:)
OdpowiedzUsuńnie dla mnie.
OdpowiedzUsuńnastepny bzdet po "Smokach podróznych".
OdpowiedzUsuń